Co robi język za zębami? Rozmowa z autorką - doktor Agatą Hącią


Czy naprawdę jest sens pisać książki o językoznawstwie dla dzieci? Czy najmłodsi czytelnicy mają szansę coś z tego zrozumieć? Czy tłumaczenie dzieciom zawiłości języka polskiego to nie walka z wiatrakami? Przedstawiam w niniejszym wpisie wspaniałą Doñę Kichot polskiego językoznawstwa, dr Agatę Hącię, do której mam przyjemność uczęszczać na zajęcia z kultury języka polskiego oraz słownictwa XXI wieku.






Dziękuję, że zgodziła się Pani na tę rozmowę. Jestem ciekawa skąd pomysł na tę pozycję? Wydaje mi się, że książka to pewien wyraz zaufania rodzicom, którzy będą chcieli poświęcić swój czas, usiąść z dzieciaczkami i przepracować z nimi ten materiał.


Ja sobie myślałam tak: po pierwsze, kiedy byłam dzieckiem brakowało mi takich książek, więc zrobiłam to dla siebie i teraz zdaje się, że jakąś niszę wypełniłam tą książką i te głosy, które do mnie dochodzą, i wydawnicze, i czytelnicze, to są takie właśnie głosy, że nie było dotychczas czegoś takiego. Kiedy przygotowywałam się do napisania tej książki przywołałam wspomnienia z dzieciństwa i odtworzyłam jakiś brak. Zarazem odtworzyłam wspomnienia wspólnego czytania, nawet wtedy, kiedy już sama umiałam czytać, jako coś bardzo przyjemnego. A ponieważ język to jest coś, czym się zajmuję i czasami staram się coś na ten temat mówić (nie zawsze mądrze, ale staram się), to pomyślałam, że postaram się dać pretekst do takiej sytuacji wspólnego przeżywania, wspólnych rozmów o języku. Starałam się tak to pisać, żeby te teksty nie były wykładem, tylko żeby zachęcały do dialogu. Gdy to pisałam, to wyobrażałam sobie sytuację, że siedzą rodzice z dzieckiem i wspólnie na głos się nią zajmują, żeby później o niej porozmawiać. Tak jak napisałam we wstępie - książka przyjacielska, rodzinna, zbiór pretekstów do rozmowy o języku. Jest pani drugą osobą, której to mówię, ale kiedy pisałam tę książkę, bardzo często mówiłam do siebie na głos, podobno też przez sen, ale właśnie wyobrażałam sobie tę sytuację wspólnej rozmowy. I jakoś poszło. 



Zauważyłam, że to są takie ciekawostki, zapakowane w interesującej formie - różne czcionki, wielkości i rodzaje; ja jestem od dzieciństwa przyzwyczajona do takiego regularnego tekstu, a tutaj mamy różne kolory, pogrubienia, elementy graficzne, które skuteczniej przykuwają uwagę dzieci - co widzę po swoim synu. Przypuszczam, że wpływa to na skuteczniejsze przyswojenie zawartych tu treści.

Tak, mózg dorosłych działa tak samo. Artykuł bez podziału na części, lity tekst, trudniej nam przyswoić. Te różne kolory, pogrubienia, kroje, to zasługa wydawnictwa - więc tutaj oddaję hołd, ta współpraca się wspaniale układała, jeżeli wszystko się uda, powstanie druga część. Ale wracając - to właśnie dzięki wydawnictwu są tu tak podane graficznie treści, aby ułatwić dzieciom zapamiętywanie, skupianie się na znaczeniu.



Proszę powiedzieć, czy spotkała się Pani w swojej karierze z jakimś ciekawym lub zabawnym błędem popełnianym przez dzieci? Może usłyszała Pani coś, co było tak niepoprawne, że aż fascynujące?

Kiedy myślę o rozmowie z dziećmi, to w ogóle nie rozpatruję takich sytuacji w kategorii błędu, tylko w kategorii twórczości językowej. To jest oczywiste, że w pewnym wieku mówią bardzo systemowo, na podstawie tego, co słyszą tworzą sobie formy, odwołują się do systemu, w ogóle nie myślą o błędach. Były jednak momenty „natychające” z różnych spotkań z dziećmi kilkuletnimi, na przykład podczas rozważań o frazeologizmach dzieci wykazywały się niczym nie skrępowaną wyobraźnią i było to bardzo inspirujące, nawet w najśmielszych momentach nie pomyślałabym o tym, co dla dzieci było naturalne w interpretacji frazeologizmów. Dzieci są więc współtwórcami tej książki. 







Dzieci uczą się poprzez przykład - jeśli rodzice wysławiają się poprawnie, one naturalnie przejmują ten sposób mówienia oraz pisania. A co w przypadku, kiedy ktoś w czasie lektury zdaje sobie sprawę z własnych błędów, chce to natychmiast naprawić i potem stoi nad dzieckiem i każe korygować każde jedno błędne słowo?

Jeżeli by taka sytuacja miała miejsce po przeczytaniu mojej książki, uważałabym to za swoją porażkę - taka metoda jest w ogóle nieskuteczna i przynosi odwrotny skutek. Jak pani powiedziała - dzieci uczą się przez przykład, więc jeżeli chcemy korygować, warto powtórzyć zdanie powiedziane przez dziecko, ale z formą właściwą. Wtedy automatycznie przyswoi tę poprawną, kiedy usłyszy ją dziesięć/piętnaście razy, ale broń Boże nie dawajmy nakazów/zakazów, nie straszmy „nie mów tak, bo ci język uschnie”, bo to jest po prostu nieskuteczne.


Mogę przytoczyć dla zilustrowania tego, o czym Pani mówi przykład, z mojego domu, kiedy mój syn poprosił mnie, abym zakręciła mu tą... - i automatycznie poprawił na TĘ pastę do zębów - ja w tym momencie miałam wrażenie, że słyszę dźwięk chórów anielskich, a on, zobaczywszy wtedy, jak bardzo mnie ucieszyła ta poprawna forma, już za każdym razem mówił i mówi poprawnie. A jak właściwie jest z ortografią - w jaki sposób nauczyć dziecko ortografii?


Na pewno nie należy uczyć pisać literowo, tylko sylabami. Kiedy rozdzielamy wyrazy na litery - np. wziąć: W-Z-I-Ą-Ć, to kształtujemy również złe wzorce wymowy. Na początku uczmy pisać sylabami, a najlepiej pokazujmy całe wyrazy. Jeżeli wskoczymy na wyższy poziom - czy „u”otwarte czy „o” z kreską, cóż - są rozmaite zabawy, gry, skojarzenia kształtu litery z danym wyrazem, w którym występuje. Ale na jeszcze wyższym poziomie edukacji pojawią się wyrazy, których nie da się przełożyć na takie skojarzenia. Wówczas mogę poradzić tylko jedno: czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Uważam, że nie ma innego sposobu - wspomagamy też to odręcznym pisaniem. Uruchamiamy tu wówczas pamięć mięśniową, która przy pisaniu podpowie nam, którego znaku użyć. 



A proszę powiedzieć, czy Pani książka to dobra pozycja dla dorosłych, którzy gorzej sobie radzą z językiem - posługują się nie zawsze poprawnymi formami, lub w ich języku jest za dużo naleciałości regionalnych (nie zawsze poprawnych)?

Bardzo bym chciała, żeby to była książka wielokrotnego użytku. Piszą do mnie moi radiowi słuchacze: „Pani Agato, kupiłam tę książkę wnukom, ale już ją przeczytałam i zostawię dla siebie, a wnukom kupię drugą”. Okazuje się zatem, że nawet starsi czytelnicy znajdują tutaj coś dla siebie. Starałam się, żeby nie było tu dydaktyzmu, a zabawa. Jestem gorącą wyznawczynią oświeceniowej zasady „Bawiąc uczyć, ucząc bawić”, współczesna psychologia to potwierdza. Jeżeli ktoś w wyniku zabawy z tą książką będzie miał refleksję skłaniającą do zmiany swoich przyzwyczajeń na te poprawne językowo, to będę przeszczęśliwa i będzie to mój największy sukces.







Chciałabym jeszcze rozwinąć to, o czym już wspominałam - mianowicie to, że wydawnictwo bardzo się przyczyniło do tego, jak ta książka ostatecznie wygląda, a zwłaszcza Maciej Szymanowicz - ilustrator. Nie spotkaliśmy się ani razu, wymieniliśmy kilka maili, a jednak końcowy efekt szczerze mnie wzruszył. Każda z tych ilustracji niezależnie od rozmiaru jest malowana farbkami, później specjalnie skanowana - nie ma tu niczego robionego komputerowo. Wszystkie te obrazki świetnie się zgrywają z tekstem. Hołd również oddaję wydawcy, który bardzo o tę książkę dbał. Mamy tu pięć działów - w każdym są ćwiczenia dla starszych i młodszych dzieci, przetestowane oczywiście przez małych ekspertów. Zależało mi również na dodaniu tu pewnych wstawek psychologicznych, ponieważ jestem prawie psychologiem z drugiego wykształcenia - „Co zrobić, gdy...”. Są to takie wstawki w stylu „co zrobić, gdy puścisz bąka w towarzystwie”. Tradycyjne wychowanie nakazuje się wstydzić, płakać - nie! Obróć to w żart i w przyszłości staraj się tego nie zrobić więcej. Zależało mi też na bezpiecznej atmosferze i dla dzieci, i dla rodziców, którzy może przy okazji lektury załatwią jakieś swoje sprawy z przeszłości, przegadają problemy. 

 
Faktycznie, podczas lektury zdarzyło mi się usłyszeć takie pytania od syna, które zupełnie wykraczały poza treść książki, a także moje kompetencje - następowało wertowanie notatek z zajęć lub szukanie w internecie odpowiedzi. Mam nadzieję, że takie kreatywne pytania dzieciaków przyczynią się do powstania kolejnych części. 

A w ogóle to miało być pierwotnie 50 stron, a nie 330, i miała być to książka z moich dwójkowych audycji (Polskie Radio - przyp. własny). Miałam również przygotowane takie codzienne felietony dla dzieci - wydawca zaproponował, aby je również wykorzystać. Tam występowałam jako Pani Literka, a tutaj już pod swoim nazwiskiem. 






Pamiętam, że w dzieciństwie moi rodzice bardzo dużo mi czytali, ja sama również czytałam - pierwsza moja książka to „Dzieci z Bullerbyn” w wieku 6 lat. Śmiem przypuszczać, że poświęcanie czasu na czytanie z dzieckiem od najmłodszych lat naprawdę wpływa na umiejętności językowe, czego jestem żywym przykładem.


Tak, dzieci łapią tego bakcyla, kojarzą czytanie z czymś wesołym, bezpiecznym. Jeżeli rodzice nie podsuwają tych książek i sami nie czytają, to dziecko po nie nie sięgnie. Dzieci mają też okazję podczas samodzielnych lektur porównać treść do popularnych teraz ekranizacji - dostrzec różnice, znaleźć dodatkowe treści. 


A jaka jest Pani ukochana książka z dzieciństwa?


Dzieci z Bullerbyn” - miałam wrażenie, że moje dzieciństwo wyglądało bardzo podobnie i identyfikowałam się z tą książką podczas wielokrotnej lektury. Później „Kubuś Puchatek”, nie byłam zachwycona „Małym Księciem”, ale później dorosłam i pokochałam miłością szczerą „Mikołajka”- mam wszystkie części, kocham tę serię i wracam do niej jak mi smutno i jak mi wesoło. Bałam się za to „Muminków”. Wiedziałam, że jest w nich coś wielkiego i wciągającego, ale się ich bałam. Był to tak tajemniczy świat, że nie umiałam sobie z nim poradzić. Była też taka bardzo smutna książka „Dzikus, czyli wyjęty spod prawa”. Miałam 10 lat, kiedy ją przeczytałam, ale ciągle dobrze ją pamiętam. Kiedy lekturze towarzyszy pewne wzruszenie, emocja, ta treść bardziej się utrwala - coś się z człowiekiem dzieje.


Dobrego?


Oby - może być różnie. Wokulski ciskał książkami zbójeckimi w ,,Lalce", ale zgadzam się z panią, książki robią z nami raczej coś dobrego.


Bardzo Pani dziękuję za inspirującą rozmowę i poświęcony czas.




Kup książkę tutaj!!!


Autor: Agata Hącia
Tytuł: Co robi język za zębami? Poprawna polszczyzna dla najmłodszych
Wydawca: Wydawnictwo Naukowe PWN
Ilustracje: Maciej Szymanowicz
Liczba stron: 336
Wymiary: 20.5 x 28.5cm
Oprawa: Twarda



Komentarze

Popularne posty