Nie odrabiam lekcji z synem.


Bo nie. Nie siedzę z nim nad książkami, nie wertuję jego podręczników, nie rozliczam z pracy domowej. Nie i już.

Głupiaś matko, czy leniwa? Dzieckiem się nie interesujesz, zeszytów nie sprawdzisz?

Haha, a nie. Ja po prostu pozwalam dziecku na samodzielność. To jego nauka, jego praca domowa, jego obowiązek. Proste :)

dzieci.pl


A teraz trochę szerzej: nikt ze mną nie odrabiał prac domowych. Nie dlatego, że rodzice nie mieli czasu. Ja po prostu nie potrzebowałam pomocy, robiłam wszystko sama. Pamiętam, jak wkurzałam się, kiedy mama chciała mi pomóc w pracach plastycznych (jest w tym o niebo lepsza ode mnie), a ja nie pozwalałam. Od małego kujon (teraz na studiach jest tak samo :P), nie miałam potrzeby, aby rodzice siedzieli w pokoju. Nie. Musiałam być sama, tylko ja i książki. 

Miałam kiedyś okazję obserwować, jak jedna mama odrabia z synem lekcje. Jakkolwiek w pierwszej czy drugiej klasie podstawówki wydawało mi się to okej, tak w piątej klasie - no sory, ale nie. 11 letni chłop, a mamusia musiała mu czytać lektury? Faktu, że moja ś.p. babcia czytała mojemu 15 letniemu kuzynowi "Szatana z siódmej klasy" chyba i tak nic nie przebije. Dla mnie to coś niepojętego. I im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym coraz bardziej klarował mi się powód takiego zjawiska. Mamy przyzwyczaiły swoje dzieci do "pomocy" w lekcjach. Zapewne ta "pomoc" była wielokrotnie podpowiadaniem, lub nawet robieniem zadań domowych za dziecko. Tylko czy to tak naprawdę o to chodzi? Żeby odbębnić sprawę, jak najszybciej skończyć; czy żeby dziecko przyswoiło wiedzę? Jak dla mnie to bardziej przeszkadzanie, rozpraszanie w nauce!

Dlatego ja nie odrabiam lekcji z synem od samego początku pierwszej klasy. Oczywiście, że czasami muszę powtórzyć wiele razy, aby poszedł je zrobić; często wysłuchuję marudzenia i "niechcęmisiów", ale ostatecznie zawsze te lekcje odrabia. Sam. 

Kiedy potrzebuje pomocy - przychodzi i wówczas chętnie mu tłumaczę, ale pozwalam też zrobić błąd. Najpierw sam robi zadanie, a potem je ewentualnie poprawiamy, jeżeli oczywiście Młody wyrazi taką ochotę. Jeżeli postanowi nie konsultować ze mną odrobionych lekcji - okej. Zbiera doświadczenia na swoje własne konto, więc do pomyłek też ma prawo. Zwłaszcza, że widzę, iż jest jednym z lepszych uczniów w klasie i jestem spokojna o jakość tych prac domowych. Nie musi mieć samych szóstek. Ważne, żeby był mądrym człowiekiem.

Komentarze

  1. Popieram w 10000% !!!! I jako matka i jako nauczyciel popieram, z powodów, o których sama napisałaś, więc nie będę ich tu powtarzać.
    Dla mnie szokiem, powtarzam - totalnym szokiem było ostatnio, gdy matka gimnazjalisty (2 klasa!) przyznała się, że robi z nim zadania, które zadaję mu do domu. Sama zauważyłam, że coś jest nie tak, w domu robi je bezbłędnie, wszystko jak na obrazku, każde przejście elegancko zapisane, nawet jakichś przeskoków myślowych brak - a na zajęciach myli się co chwila. Sądziłam, że może za bardzo się śpieszy, może się mnie wstydzi czy coś - a w domu luzik i na spokojnie, ale takiego wytłumaczenia się nie spodziewałam... i rozmowę z chłopakiem, że nie na tym to polega, że musi sam, nawet jeśli nie będzie idealnie - to samodzielnie, wspólnie wyłapiemy błędy, poszukamy ich źródeł, tę rozmowę muszę przeprowadzić z nim sama, mama umyła ręce...

    OdpowiedzUsuń
  2. Och! Więcej takich rodziców, proszę! Praca domowa jest przecież dla dzieci! Tylko nie dla wszystkich jest to jasne. :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, to bardzo mądre rozwiązanie. Później masz pewność, że nie wyrośnie z niego mały leniuch, który przy tym będzie bardzo nieporadny życiowo.
    /GreenDredu

    OdpowiedzUsuń
  4. Brawo! Wszystkim rodzicom w mojej szkole mówię, że mają tak właśnie robić.

    OdpowiedzUsuń
  5. Myślę, że to świetna metoda nauki samodzielności. Ja osobiście nie wyobrażam sobie, żeby w moim wieku (za dwa tygodnie kończę lat piętnaście) rodzice robili ze mną wszystkie lekcje, o czytaniu lektur już nie mówiąc. Gdy robi się zadania szkolne za dzieci, to później wychodzą kwiatki pokroju ściągania nawet na konkursach, które nieraz udało mi się zaobserwować wśród innych uczniów. Makabra.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie lubiłam się uczyć, bo uważałam, że zmusza się mnie do wkuwania rzeczy, które nigdy w życiu realnym mi się nie przydadzą. No i się nie pomyliłam. Najbardziej jednak nienawidziłam wywiadówek. Nawet jeśli wszystko było w porządku, to matka i tak znalazła jakiś powód, a potem przez miesiąc ciosała mi kołki na głowie, no i wolała wierzyć innym, a nie mnie, więc zawsze była awantura powywiadówkowa. Zgroza. W liceum ogromnie zazdrościłam koleżankom, które mieszkały w bursie, bo ich rodzice nigdy nie pojawiali się na wywiadówkach.I muszę dodać, że należałam do tych grzecznych, a były w mojej klasie takie ziółka, że głowa mała.
    Sama nie mam dzieci, ale gdybym miała, na pewno nie powieliłabym błędów matki.
    Pozdrawiam. Esme

    OdpowiedzUsuń
  7. Moje dzieci jeszcze do szkoły nie chodzą. Zawsze uważałam tak jak Ty, że samodzielność przede wszystkim, ja również sama odrabiałam lekcje i się uczyłam i myślałam, że wszystkie dzieci powinny robić tak samo... Dzisiaj sama uczę cudze dzieci i widzę, że nie wszystkie dzieci można puścić w samopas podczas nauki, bo wolniej łapią różne rzeczy (przez to się łatwo zniechęcają) i po prostu potrzebują pomocy, potrzebują, żeby ktoś ich chociaż lekko "pchnął" do przodu, pokazał jak się uczyć np. słówek z języków obcych, bo sami nie mają pomysłów jak się za to zabrać, więc postanawiają nie zabierać się wcale.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Podobał Ci się ten wpis? Zostaw ślad - skomentuj, udostępnij, bardzo mi to pomoże w rozwoju bloga!

Chcesz więcej? Archiwum jest Twoje! Zajrzyj do zakładek i dowiedz się, jaka jest misja MwG! \m/

Popularne posty